To jest strona archiwalna - aby przejść do aktualnej wersji, kliknij tu: urszulanki.szkola.pl
Taizé 2008
Zawsze sądziłam, że pierwsze tygodnie wakacji będę spędzać tak, jak juz od paru już lat z rzędu. Tego roku było jednak inaczej.
28 czerwca cała nasza grupa, licząca 19 osób spotkała się na dworcu Głównym w Poznaniu. Jechaliśmy 3 godziny pociągiem do Wrocławia i z Wrocławia 20 godzin autobusem do Taize! Było to bardzo męczące, ale dojechaliśmy. Na miejscu byliśmy 29 czerwca po południu. Przywitał nas wielki upał. Siostra Anna poszła nas zakwaterować. My, z zimnego Poznania przyjechaliśmy ciepło ubrani, w długich spodniach (niektórzy przynajmniej), zupełnie nieprzygotowani na taki upał, ale było dobrze - nareszcie można było się opalać! Wraz z paroma osobami z grupy poszliśmy pod prysznic by się trochę ogarnąć po wykańczającej podróży. Zanim siostra przyszła, zdążyliśmy troszkę się ponudzić, pobawić, porozrabiać. Niektórzy grali w kości zrobione z folii aluminiowej, inni spali, jeszcze inni gadali. Niektórzy zdążyli już nawet się zapoznać z paroma osobami.
Nadszedł w końcu ten wyczekiwany moment. Rozpoczęło się powitanie dla wszystkich nowoprzybyłych. Z wielkim zaciekawieniem słuchałam siostry (w końcu jest tu któryś już raz), i jednocześnie obserwowałam różne osoby, które tu przyjechały. Ze sobą rozmawiali w swoich narodowych językach, ale z obcokrajowcami, po angielsku. (Uczcie się angielskiego – przyda się!) Tyle różnych ludzi, różne narodowości, a każdy z każdym rozmawia, jak „ze swoim” - to było piękne.
Siostra podzielała nas na dwie grupy. Starszą (od 17 lat wzwyż :) i młodszą (od 15 do 16 lat). Takie są zasady w Taize. Nie mogę za bardzo powiedzieć, co dokładnie robiła starsza grupa (może ktoś się wypowie :), bo byłam w młodszej, ale słuchając ich opowiadań, wiem, że mogli sobie wybrać, zajęcie, które ich najbardziej interesowało. Mogli się opiekować dziećmi, sprzątać, czy robić jeszcze wiele innych rzeczy, albo nie pracować, tylko brać udział w rozważaniach. My – znaczy młodsza grupa – nie mieliśmy ani trochę „łatwiej”. Na pierwszym spotkaniu, 15 grup z różnych krajów Europy spotkało się w jednym miejscu. Tam, nas porozdzielali i pomieszali, tworząc kolejne, międzynarodowe grupy. Przydzielono po jednym opiekunie i w tych grupach mieliśmy pracować do końca pobytu.
Codziennie rano, o godzinie 1000 po tradycyjnym francuskim śniadaniu (kto nie wie – temu polecam. Niby zwykłe śniadanko, a uczy wielu praktycznych rzeczy ;) typu: jak pokroić i nasmarować masłem lub dżemem bułkę bez noża, jak użyć gorzkiej czekolady, aby powstała pyszna kanapka z kremem czekoladowym itd.) spotykaliśmy się wszyscy razem w ustalonym miejscu. Po krótkim wprowadzeniu, rozchodziliśmy się w różne urocze miejsca (tego w Taize nie brakuje :) i rozmawialiśmy właśnie w tych grupach. O 1515 odbywało się kolejne spotkanie w tych samych grupach. Albo rozmawialiśmy, albo robiliśmy coś innego. Tematy rozmów były różne. Jednego dnia, rozmawialiśmy na temat Wigilii i tradycjach bożonarodzeniowych w naszych państwach. Można było poznać ciekawe zwyczaje innych krajów. Rozmawialiśmy również na tematy związane z wiarą. Można było się wypowiedzieć. Poznać zdanie innych. No i te gry i zabawy… tego też nie brakowało.
Mi osobiście podobały się najbardziej modlitwy. Odbywały się one trzy razy w ciągu dnia. Przed śniadaniem, przed obiadem i po kolacji. Ta wieczorna modlitwa była najważniejsza w całym dniu, dlatego też zbierał się cały chór (w którym byłam również ja, Paweł i Klaudia) i śpiewał razem z resztą ludzi piosenki których uczyli się na próbie. W każdy piątek odbywała się adoracja. Po modlitwie wieczornej ludzie ustawiali się w kolejce, by po chwili oczekiwania móc uklęknąć przy krzyżu Jezusa i móc porozmawiać z nim, modląc się. Klęcząc, tak wiele osób płakało, w tym ja również. Spytałam później parę osób dlaczego płakało, ale oni, jak i ja nie potrafili tego wytłumaczyć. Najczęściej odpowiadano „łzy same do oczu napływały”.
Nadeszła sobota, czyli najważniejszy dzień dla chóru i całego kościoła. Od początku naszego pobytu w Taize cały chór przygotowywał się do tej modlitwy, ludzie nabierali wprawy, aby wszystko wyszło tak, jak być powinno. Po kolacji każdy, kto wszedł do kościoła dostał specjalną świeczkę, którą zapalał podczas modlitwy. Każdy uczestnik chóru i nie tylko, śpiewał tak długo na ile miał sił. Po modlitwie wiele osób ponownie przyszło do kościoła, by przed wyjazdem zostać sam na sam czy to z Bogiem, czy po prostu ze sobą i porozmyślać.
Taize jest naprawdę niezwykłym miejscem. Każdemu bez wyjątku proponuję tam pojechać. To tam można naprawdę odnaleźć siebie, zrozumieć swoje myśli i pragnienia, bądź też zdobyć nowych przyjaciół.