Ruch na boisku trwa cały czas. Różne takie wielkie maszyny kręcą się tutaj i nie dają mi spokojnie mojej drzemki poobiedniej odbywać. A ostatnio zaczęli lampy ustawiać. Pogadałem sobie po kreciemu z takim jednym sympatycznym monterem i teraz ja też mam światło w mojej norce. Muszę tylko jeszcze podlicznik założyć…
A najlepsze to dopiero było!
Jednego dnia budzę się rano świtkiem koło południa i nie do wiary!!! Słyszę język ojczysty!!! To moi rodacy Czesi przyjechali. Tak się wzruszyłem, że aż się popłakałem. No, może trochę przesadziłem z tymi łezkami, bo skarpa została podmyta i cały piasek tak ładnie narzucony, spłynął do jeziora. Potem mi mówili, że w Szamotułach ludziska na festynie musieli się od deszczu Pod Budą chować i pan Sikorowski wcale nie był zachwycony, że mu taki piękny koncert przerwali. Ale wracając do moich rodaków, tak się ucieszyłem, że oprócz wzruszenia z konsekwencjami jak wyżej opisałem, to jeszcze udało mi się z nimi porozmawiać.
- Witajcie moi drodzy.
- Cześć, Kreciku. Co ty tutaj robisz?
- Emigrant jestem i mieszkam teraz tu, od czasu jak mnie z wytwórni Barrandov w Pradze wyrzucili. Że niby niemodny i nieciekawy jestem dla współczesnych dzieci. Niby zszarzałem... Ale powiedźcie mi, co Wy tu robicie?
- Układamy sztuczną trawę na Waszym boisku.
- A czy ta trawa nie spłynie z deszczem?
- Nie, bo najpierw smarujemy ją takim specjalnym klejem.
- Jak wam się w Polsce podoba?
- Trochę brakuje naszych knedlików...
A na koniec przyszła jeszcze Ta Najfajżniejsza i przyniosła mi zaproszenie na Wielkie Otwarcie. Zaproszenie jest na dwie osoby. Muszę gdzieś jakąś Krecinkę szybko znaleźć. A to z moją tuszą nie jest takie łatwe.